Welcome to India

Raxaul po hinduskiej stronie jest równie paskudne, jak jego nepalski odpowiednik. Urzędnik gładko załatwia kwestie pieczątki wyjazdowej z Nepalu. W hinduskim biurze dostajemy do wypełnienia karty imigracyjne, po czym jesteśmy skrupulatnie wpisywani do rozlatującej się księgi. Pada pytanie o wykonywany zawód. Michał mówi computer programmer, ja upieram się przy unemployed. Panu to bardzo nie pasuje. Kręci głową i wertuje księgę w poszukiwaniu podobnego do mnie przypadku.
– Student?
– No, I’m not a student.
– Job?
– I don’t have a job. I don’t work at the moment.

Michał sugeruje, żebym podała cokolwiek związanego ze studiami. Problem w tym, że studia zawodu raczej też mi nie dały. Urzędnik w końcu kapituluje i jakoś tam klasyfikuje mnie w rubryczce.

Z hinduską pieczątką w paszportach wymieniamy pozostałe nam nepalskie rupie wg przelicznika 0.58 w jednej z kilkunastu małych, zadaszonych budek handlarzy walutą.

Ruszamy w poszukiwaniu bankomatu. Znajdujemy kilka opisanych jako 24h – wszystkie zamknięte są za blaszaną roletą. Banki otwierają tutaj ok. 9.30, mamy więc jeszcze ze 3 godziny na śniadanie.

Zmieniamy czas na hinduski: minus 15 minut w stosunku do nepalskiego.

Siadamy przy ulicznej garkuchni i wręczamy panu 50RS wyjaśniając lapidarnie:
– Breakfast.

Dostajemy po talerzu warzywnego curry z porcją nadmuchanych, słodkawych ciastek (smażonych w głębokim tłuszczu, rozmiarem przypominają pączka, ale są puste w środku). Na deser jest jalabis – bardzo słodkie, smażone też na głębokim tłuszczu ciasto naleśnikowe w formie dziwnych zawijańców. Do tego jeszcze lassi – indyjska wersja słodzonego jogurtu.

W końcu udaje nam się wypłacić pieniądze – z pełnym portfelem ruszamy na dworzec kolejowy.