Troszkę o Nepalczykach i niełatwej sztuce targowania się

Nepalczycy są dla nas bardzo mili. Pewnie dlatego, że jesteśmy turystami, na których mogą zarobić właściwie tylko teraz, w szczycie sezonu trekkingowego. Zima i podczas pory monsunowej zamiast turystów jest mnóstwo robactwa.

Siedzimy w dosyć drogiej restauracji. Za colę i wypasioną mrożoną kawę z ciastkami płacimy 2.8$. Dla porównania, dziś rano w małej knajpce najedliśmy się za 2.2$. W restauracji wesoły starszy kelner pyta nas o cel podróży, jak długo zostajemy, itp. Słysząc, że idziemy na trek i potrzebujemy się dowiedzieć ile kosztuje transport, dzwoni do kolegi o imieniu Ram. Ten po kilku minutach przychodzi i odpowiada nam na wszystkie nasze pytania, opowiadając o zaletach wynajęcia na trek wokół Annapurny bagażowego za 15$/dzień.

Tutaj o klienta zabiega się wszędzie. Robiąc zakupy na trek zostałem zaczepiony na ulicy i poprowadzony do ukrytego w głębi ulicy biura turystycznego. Przekonują nas pozytywnym nastawieniem, możliwością udzielenia odpowiedzi na każde pytanie i nie kiedyś, tylko tu-i-teraz, skoro jesteśmy już na miejscu lub w pobliżu. Wchodzimy, rozmawiamy chwilę. Pracująca w biurze kobieta cierpliwie odpowiada na pytania i bez żadnego wyrzutu, ze spokojem akceptuje naszą odpowiedź: dziękujemy za wszystko, ale na trek pójdziemy sami.

W sklepie, tuż po kupieniu spodni pytają nas, czy potrzebujemy jeszcze czegoś. Może jeszcze skarpety na trek firmy North Face, Columbia lub jakiejkolwiek tylko zechcemy.

– 10 dni możesz w nich chodzić i nie śmierdzą – zachwala sprzedawca. Nasz gospodarz nazywa te wszystkie rzeczy North Fake.

Na wszelki wypadek biorę dwie pary. Jedna para 2-3$. Spodnie 18$. Później okaże się, że cena była dużo za duża i można spokojnie po usłyszeniu ceny podziękować i spróbować wyjść ze sklepu, a cenę zbijają od razu o połowę, albo proszą o podanie swojej.

Raz facet chciał mi wepchnąć metalową miseczkę z drewnianym patyczkiem, którym kręci się po krawędzi, a miseczka wydaje wysoki dźwięk i wibruje intensywnie. Cena początkowa: 1800 rupii (18$). Jak powiedziałem, że nie chcę, to kazał mi dać swoją cenę.

– 400 rupii – rzuciłem po zastanowieniu.

– 500.

– Nie potrzebuję. Poza tym nie mam kasy, moja partnerka ma – miałem nadzieję, że to go zniechęci.

Szedł za mną jeszcze kawałek, w nadziei, że Kasia się zgodzi wziąć grającą miseczkę. Jak pokręciła głową i poszliśmy dalej, to prosił chociaż o 100 rupii.

– You’re crazy! – rzucił za nami, gdy poszliśmy sobie odmawiając zakupu.

Wiemy już, że prawdopodobnie mocno przepłacaliśmy przez pierwszy dzień-dwa. Powoli uczymy się targować o wszystko, co nie ma z góry wystawionej na widoku ceny. Praktykujemy m.in. na sprzedawcach skarpetek, wyklócając się zażarcie o 1,50 zł i kupując ostatecznie po 1 zł za parę 🙂 Okazuje się, że najlepszym sposobem jest pozorna rezygnacja z zakupu – wtedy, jak pokazuje przykład sprzedawcy wibrujących miseczek, są w stanie maksymalnie obniżyć cenę.