Hampi

Zaczęło się źle, a a dalej było już tylko gorzej. Na dzień dobry pokłóciłam się ze sprzedawcami przekąsek i napojów na stacji. Za to, co wzięliśmy wedle cennika powinniśmy zapłacić 26 rupii, zażadali 40! Wiem, że to w gruncie rzeczy groszowe sprawy, ale do szału doprowadzić człowieka mogą takie sytuacje, jeśli zdarzają się co krok.

Muzea kasujące od zagranicznych turystów 300 rupii tam, gdzie Hindusi płacą 10. Rikszarze próbujący skasować od nas 100 rupii na trasie, za którą powinniśmy zapłacić może 15. Wykłócanie się co krok o cenę wszystkiego.. wrrr!

Potem był pociąg. Siedem długich godzin w pociągu. Bardzo zatłoczonym pociągu. Udało nam się jakoś wywalczyć siedzące miejsca, ale z dala od siebie. Wysiadamy, a na stacji w Hospet standardowo dopada nas rikszarz. Pokazujemy mu stojące nieopodal autobusy i mówimy, że dziękujemy, ale nie chcemy rikszy.

– Ale to lokalne autobusy, nie dojedziecie nimi do Hampi.

Jasne, a może w ogóle wydaje nam się, ze tu stoją? Idziemy do konduktora, który potwierdza, że autobus zabierze nas na dworzec w Hospet, skąd co chwilę sa busy do Hampi. Zanim zdążyliśmy wsiąść do środka wywiązuje się straszna kłótnia między konduktorem a rikszarzem, zdaje się, że o nas. Domyślam się, że konduktor złamał niepisaną umowę z rikszarzami odnośnie rzetelnego informowania turystów w kwestii dojazdu do Hampi. Wszak rikszarz zarobiłby ze 150 rupii (wyjściowe 200), a za autobusy w sumie zapłaciliśmy 34. W Hampi atakują nas z kolei naganiacze hotelowi. Mówimy wprost, że nie zapłacimy więcej niż 200 rs za pokój. „Ok, chodźcie.” Pokazują nam ładny, duży pokój z łazienką, oknem i moskitierą rozwieszoną nad łóżkiem. Od razu widać, że na 200 rs nie ma szans – właściciel potwierdza – 400 rupii za pokój. Złoszczę się na niego:

– Przecież powiedziałam, że chcemy zapłacić 200 rs! Po co w takim razie pokazujesz nam pokój za 2 razy tyle?

Zmieniamy hotel, znośny pokój jest za 300, zbijamy na 200. „To jeszcze wypełnijcie formularz meldunkowy.”

– Oj nie! To twoja praca! Dam Ci paszport, ale to twoje zadanie to wypełnić!

– Nie, zobacz – tu są wypełnione druki, wszędzie inne pismo, to klienci muszą to wypisać.

– Nie, klient musi się tylko podpisać, a to różnica.

Jednocześnie biorę od niego druki, bo na wygraną nie mam szans. Bazgrzę za to tak, że grafolog nie byłby w stanie nic odczytać. Coś mi strasznie dzisiaj Ci Hindusi załżą za skórę.

Wyspani i najedzeni, następnego dnia uznajemy, że jeśli Goa to stolica imprez, to Hampi jest stolicą lenistwa. Bardzo backpackerskie miejsce, pełne hotelików i knajpek, których większą część zajmują – zamiast klasycznych stołów i krzeseł – niskie, podłużne stoliki i materace z toną poduszek. Chyba nam to było bardzo potrzebne, bo dopiero trzeciego dnia wybieramy się zwiedzać ruiny tego, co między XIV a połową XVI wieku było jednym z najpotężniejszych księstw w Indiach. Rozproszone na ogromnym terenie budowle wplecione są w magiczny krajobraz okolicy. Skaliste wzgórza i olbrzymie głazy poprzecinane są kipiącymi zielenią plantacjami bananów i polami ryżowymi. Bajkowo-kosmicznie i pięknie tu, ale przede wszystkim cicho i spokojnie.