Dzień 6 i 7 – Brakha

Piękny dzień, zwłaszcza w porównaniu z poprzednimi. Góry odsłaniają się póki co jeszcze bardzo nieśmiało, ale już powoli dają znać o swojej wielkości. Robi się ciepło, przebieramy się więc w krótkie spodenki i ruszamy.

Ciągnę jeszcze Michała do klasztoru górującego nad Upper Pisang – trafiłam tam wczoraj szukając ujęcia wody. Uśmiechnięty mnich wręczył mi kubek gorącej herbaty i zaprosił do środka. Cena napoju nie jest ustalona – do puszki wrzucić można dowolny datek na rozbudowę klasztoru.

Tablica wewnątrz budynku informuje, że klasztor powstał tyle co w miejsce starego, liczącego 600 lat kompleksu, który niestety nie nadawał się do remontu. Każda z rodzin, mieszkających w Pisangu, podarowała bądź 54 dni swojej pracy bądź ekwiwalent pieniężny, by to miejsce mogło powstać.

Strome podejście (300 m w górę w 40 minut) mocno nadwyręża nasze siły. Krótka przerwa i wolniejszym już tempem schodzimy do położonej na ok. 3300m npm Bragi. Dostajemy pokój w nowej, a właściwie wciąż budowanej, części hoteliku – surowe, kamienne ściany i podłoga z cegieł jeszcze nie obitych deskami.

Spotykamy grupkę Polaków – znak rozpoznawczy: marudzenie.

Modyfikujemy plany: odpuszczamy boczny trek z Manangu na Tilicho Tal ze względu na ryzyko lawinowe. Zamiast tego spędzamy kilka godzin w buddyjskiej gompie, obserwując ceremonialne modły, które rozpoczynają się o 8 rano, a kończą o 17. Jesteśmy częstowani kilkoma kubkami gorącej, nepalskiej herbaty z mlekiem i masłem yaka. Choć bardzo dobra w smaku, nie służy za dobrze mojemu żołądkowi.

Później spacer do położonego pół godziny drogi stąd Manangu, skąd wybieramy się na krótką wycieczkę aklimatyzacyjną do punktu widokowego na wysokości 3800 m npm. Widać stamtąd Manang, Bragę i całą dolinę, z wijącą się przez nią rzekę oraz lodowiec Gangapurny.