U joginów z Neyyar Dam

Pobudka o 5:20, 5:50 dzwoni kolejny dzwonek wzywając wszystkich do zbiórki w głównej sali. Punkt 6:00 rozpoczyna się poranny Satsang – medytacja, wspólne śpiewanie mantr i krótki wykład na koniec. Potem wszyscy podążają w kierunku 2 drzew rosnących przed salą – na murkach je okalających czeka na każdego kubek herbaty. Chwila przerwy i o 8:00 startuje pierwsza sesja jogi – dwie długie godziny ćwiczeń oddechowych i rozciągania najdziwniejszych mięśni w pozycjach, które daleko odbiegają od ogólnego pojęcia wygody. Do tego w brzuchu burczy już okrutnie!

Wspólne śniadanie rozpoczyna oczywiście mantra, a po niej każdy w milczeniu, siedząc na macie wsuwa swoją porcję warzyw i ryżu. O 11:00 przychodzi czas na karma-jogę, czyli prace na rzecz Aśramu. To drobne rzeczy, jak pozamiatanie podłogi w dormitorium lub zbieranie i mycie kubków po herbacie. Michałowi przypadło w udziale grzebanie metalowym prętem w ziemi, co poskutkowało bolesnymi obtarciami na dłoniach (do teraz nie wiem, czemu to grzebanie miało służyć).

Od 12:00 jest czas wolny, który można wykorzystać na doszkolenie technik medytacji lub pozycji jogi – trenerzy są dostępni dla każdego i gotowi pomóc. Potem kolejna przerwa na herbatę (wczoraj urozmaicona porcją owocowej sałatki) i o 14:00 rozpoczyna się wykład. Przesympatyczny nowojorczyk omawia poszczególne aspekty duchowego rozwoju, jogi, tłumaczy sens mantr i stara się, by nikt nie pozostał obojętny.

Zaraz po wykładzie przychodzi czas na kolejną sesję jogi. Dwie godziny są powtórką tego, co działo się na porannej sesji, ale zmienia się prowadzący, co daje szansę na poznanie innego podejścia – każdy nauczyciel zwraca uwagę na nieco inne aspekty danej asany (pozycji). Pod koniec zajęć brzuch znowu zaczyna wydawać z siebie dziwne dźwięki, dopominając się o pożywienie. O 18:00 rozlega się kolejny dzwonek, wzywający wszystkich na kolację. Jeszcze tylko wieczorny Satsang (20:00-21:30) i będzie można wreszcie iść spać!

Powyższy program dotyczy tylko wakacyjnych uczestników, spędzających w Aśramie od 3 (wymagane minimum) do 14 dni (pełny cykl szkolenia). Oprócz tego odbywa się 30-dniowe szkolenie dla nauczycieli jogi i ich plan dnia jest znacznie bardziej napięty, obecność na wszystkich zajęciach jest bezwzględnie obowiązkowa, zakres wiedzy do opanowania wydaje się być bezkresny a ilość zadań domowych i dodatkowych obowiązków sprawia, że brakować zaczyna czasu na jedzenie czy sen.

Kompleks ponad dziesięciu budynków obejmuje dormitoria odrębne dla mężczyzn i kobiet, salę główną, świątynię, recepcję, stołówkę, kuchnię, sklepiki, zaplecze medyczne i budynki administracyjne. Ogrodzony, pilnowany przez kilku strażników teren porastała gęsto egzotyczna roślinność, której widok po wyjściu z sali zajęć sprawiał dużo przyjemności. Pomiędzy palmami i zadbanymi alejkami co rusz gapiły się na nas szare, kamienne posągi różnych bóstw hinduskich.

Władze Aśramu starały się jak najbardziej odizolować uczestników od świata zewnętrznego poprzez takie zasady jak konieczność zdobycia przepustki na wyjście poza teren ośrodka, albo wydzielone godziny korzystania z telefonu czy internetu (który nie działał w trakcie naszego pobytu, co właściwie nam i tak nie było do szczęścia potrzebne). Dzięki temu można było niemalże zapomnieć, że jesteśmy w Indiach, a uczestnicy mogli skupić się na swoich duchowych potrzebach.

Aśramowe życie jest dobrze zorganizowane. Każdy, choćby w drobny sposób, przyczynia się do utrzymania porządku, obsługa składa się głównie z wolontariuszy. Recepcja panuje nad rozlokowaniem gości w pokojach, dormitoriach lub, jak to było w naszym przypadku, wskazuje gdzie można rozbić namiot. Chętnych jest tyle, że część gości śpi na podłodze licząc na to, że może następnego dnia załapią się na łóżko.

Po dwóch dniach powoli zaczynamy widzieć drobne postępy, jednocześnie odkrywając, jak wiele mięśni naszego ciała jest na co dzień zaniedbywane, co boleśnie daje nam o sobie znać…